niedziela, 15 lipca 2012

The time of my life.

Dzisiejsza noc była zbiegiem tylu wydarzeń, że aż ciężko mi w to wszystko uwierzyć.
Przed 22 wyszłam z domu i na koncert poszłam sama. Energetyczna dziewczyna o czerwonych włosach występująca na scenie była drobna, ale głos miała potężny. I okrutnie się darła, chciałam uciekać, ale stwierdziłam, że skoro już stoję tak blisko, to dotrwam do końca i poczekam z dobrą miejscówką na kolejne koncerty. I dobrze zrobiłam, bo dalej było już tylko lepiej :)

Po jakimś czasie na scenie pojawił się zespół z Chicago, a ja zdążyłam sobie przetrzeć szlak pod samą scenę. Świetny harmonijkarz, fenomenalny pianista, uroczy młodziutki perkusista, basista, który chciał mnie wciągnąć na scenę i rewelacyjny - a jedyny biały - gitarzysta. Każde z nich czarowało swoim instrumentem na swój sposób. Początkowo występowali sami, harmonijkarz śpiewał i każde z nich popisywało się umiejętnościami do czasu, kiedy na swoje sety zaczęli wchodzić goście, też z Chicago. Oto owa trójca:

Tail Dragger
Eddie Shaw
         

Zora Young




Pokazali prawdziwą muzę wprost z Chicago, na końcu wystąpili wszyscy razem pozwalając każdemu pokazać na co go stać. Bardzo długi i rewelacyjny koncert! Kiedy światła zgasły, a na scenę wkroczyli technicy, poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu. Młody Hiszpan o dużych oczach, który stał niedaleko zadał jedno pytanie. I tu zaczyna się przygoda.. 


Odwróciłam się i usłyszałam po angielsku: 
- nie wyglądasz na tutejszą, skąd jesteś?
- z Polski.
- aaach, tak? Bo oni też.

I wskazał na trzy osoby za sobą. Podeszłam do chłopaków stojących za nim i trzykrotnie musiałam się upewnić, że na pewno mówią po polsku i że naprawdę znalazłam Polaków. A właściwie oni znaleźli mnie. Jakkolwiek, znaleźliśmy się! Bartek i Jarek mieszkają w miejscowości Hendaya, po francuskiej stronie parę kilometrów ode mnie. Dziewczyna Bartka, prześliczna Monika jest z Austrii. Wszyscy pracują w firmie transportowej w Hendayi. I to z nimi spędziłam noc. Ach, jeszcze Pedro, dzięki któremu się poznaliśmy, chłopak z Pamplony, pracuje w hostelu.

Nadszedł czas na najgorętszy koncert wieczoru! Baaba Maal, Keb'Mo, Granpa Elliott, Taj Mahal, Tinarjw en, Carlos Vives, Stephen Marley, Clarence Bekker, Char i Toumani Diabaté to zaledwie kilkoro muzyków z organizacji Playing For Change, która zmienia świat jednocząc w muzyce. Organizacja zbiera pieniądze na szkoły muzyczne w najbiedniejszych krajach, piękna rzecz! W ludziach, którzy byli na scenie była niesamowita energia i światło. Zlepek ludzi z różnych części świata, jak Kuba, Włochy, Kongo i inne dalekie części Afryki to mieszanka INDEED wybuchowa. Była wśród nich jedna kobieta, która poruszała się z taką gracją i była tak kobieca, że nie mogłam oderwać od niej oczu. Chłopaki tak wywijali na tej scenie, że uznałam, że muszę chodzić na jakieś African Services po powrocie, żeby nauczyć się ruszać tak swobodnie i z taką energią. 


Śpiewali, tańczyli, wszystko szło świetnie, moc niesamowita, kiedy nagle.. instrumenty przestały grać. Została sama perkusja i bez chwili zastanowienia każdy z muzyków złapał za przeszkadzajki, tamburyna, bębny i grali praise party. Zgasły też wszystkie światła, a co na to widownia? Wszyscy zaczęliśmy klaskać i śpiewać, wrzeszczeć właściwie, proste oooo na trzech dźwiękach. Nie wiem jak długo trwała usterka, może minutę, może dwie, ale to były najbardziej ciarkogenne dwie minuty in my life. Muzyka grała sama. Byłam pod takim wrażeniem, że każdą kolejną minutą koncertu cieszyłam się jeszcze bardziej, skakałam, darłam razem z nimi i modliłam. Przekaz Three little birds trafił do samego serducha, uwierzyłam w to i zapamiętam na zawsze: Don't worry about the things, every little thing is gonna be all right! Tak, to Bob Marley, reggae i umiłowanie pokoju. Nie chodzi o to, że zacznę palić zielsko i wieść reggae-życie. To jest tak, że wszystko będzie dobrze, bo Bóg czuwa i daje mi wszystko czego potrzebuję, a nawet o tym nie wiem. Ukochałam sobie to zdanie i już! Don't worryNo more war i Gimme Shelter, żeby poczuć klimat :)

Koncert trwał bardzo długo, muzycy długo nie mogli zejść ze sceny, kiedy po trzeciej już im się udało pożegnać, płakałam. Na scenie został sam Granpa Elliot - niewidomy muzyk z Luisiany, poczekał aż oklaski, rozmowy, piski i gwizdy ucichną i w tej ciszy zaśpiewał cztery wersety zaczynające Amazing Grace. Wyśpiewał powoli, z milionem wokaliz, że uratowała go Boża Łaska, bo kiedyś był niewidomy, ale teraz widzi. Thanks, Granpa!

Po koncercie chciałam udać się w domowe zacisze i przytulić do poduszki, ale dzięki moim nowym znajomym szybko okazało się to nieosiągalne. Poszliśmy na główną ulicę, na której każdy bar był wypełniony dziesiątkami ludzi i niemożliwością było gdziekolwiek wejść, więc zostaliśmy na zewnątrz, jak dziesiątki innych ludzi. Rozmowom nie było końca, a kiedy przemieściliśmy się w stronę innego baru, poczułam objęcie w boku. Katalończyk o nieznanym mi imieniu podszedł do nas, objął i zadał jedno pytanie: WHY? Monika rzekła na to: why not? I tak zaczęła się kolejna seria znajomości. Jak tylko Katalończyk dowiedział się o moim fenomenie, że tak, jestem z Polski, mówię po baskijsku i że nie, nie znam hiszpańskiego, uznał, że to miracle i zaczął mnie przedstawiać innym grupkom ludzi. W pierwszej z nich znalazłam czworo Hiszpanów, którzy po baskijsku nie mówią, za to za miesiąc wszyscy się żenią (więc był jakiś plus) i Baskijkę. Na moje stałe zdanie, że jestem z Polski i nie znam hiszpańskiego, ale mówię po baskijsku i jestem tu na trzy miesiące, żeby opiekować się dziećmi, jak każdy, nie mogła opanować zdziwienia, ale szybko ją otrzeźwiło i powiedziała tak: moja koleżanka z pracy ma w domu Polkę, która zajmuje się jej bliźniakami. Odrzekłam: Weronika, miło mi! I tak rozmowy toczyły się do 6 nad ranem. Stałe zdanie powtórzyłam jeszcze jakieś 60 razy i kiedy już przyszłam do domu o tej szóstej, ustawiłam budziki, bo przecież o ósmej miałam autobus do Bilbao, żeby spędzić dzień z dziewczynami poznanymi w podróży z Polski. Budzików nie słyszałam, obudziłam się przed jedenastą, odebrałam telefon od dziewczyn i musiałam to powiedzieć: nie wstałam. Przepraszam. Przyjadę za tydzień.

A teraz ruszam na finał festiwalu! :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz