sobota, 7 lipca 2012

Donostia vol.2

Na wszelkie smutki najlepsza jest czekolada, wiadomo. Ale mam już dosyć obżerania się słodkościami, bo nie chcę wyglądać jak słoń. Tak, miałam tu dużo schudnąć, a fakty są takie, że pnę się w górę (i to nie po szczeblach kariery). Trzeba więc było się ruszyć z miasteczka i zaczerpnąć trochę słońca i.. ludzi.


Donostia została opanowana przez falę Australijczyków! Przyjeżdżają oni na trip po Europie, spędzają kilka miesięcy podróżując po i poznając wszystkie stolice, piękne miejsca, obyczaje, kulturę i święta. Każdemu napotkanemu dziś Australijczykowi dziękowałam za to, że miałam okazję usłyszeć coś innego niż baskijski i hiszpański, jakież to było błogosławieństwo! A jakże szczęśliwymi i pogodnymi ludźmi są Australijczycy, nie miałam pojęcia. Myślałam o tym już rok temu, kiedy zobaczyłam zdjęcia z wyprawy pani Izy, a od dziś już wiem na pewno, że chcę tam pojechać. Dopisałam sobie Australię na listę marzeń i pewnie będę oszczędzać na to przez pół życia, ale polecę tam. To nic, że dwa dni w samolotach, że przesiadki, że upał. Polecę do raju, wyślę zdjęcia :)




Po drodze do wietrznych rzeźb spotkałam grajka. Nieczęsto zdarza mi się zatrzymać i posłuchać, a ten gość był wart uwagi. Słuchałam go i miałam ochotę sama tak pośpiewać. Podeszłam więc do niego i powiedziałam: kaixo! Chcę z Tobą zaśpiewać! To fenomenalne uczucie, kiedy ludzie zatrzymują się, przysłuchują, wrzucają monety i kręcą filmiki telefonem :) Chcę więcej!


Wbrew temu, co powiedział mi rano wujek google, pogoda była bardzo dobra i nie padało :)



To Monte Urgull i Monte Igueldo.


Peine del Viento (the Wind Comb) to rzeźby na końcu miasta. Jak mówi tablica informacyjna powstały w idealnym miejscu, gdzie kończy się miasto, a zaczyna ocean. Gdzie miasto spotyka się z bezkresem.






I tak upłynął dzień szesnasty mojego pobytu w Kraju Owiec. Wyglądam na szczęśliwą? :)


2 komentarze:

  1. jak coś to mam koleżankę Australijkę? i ona właśnie rok temu robiła sobie taki trip :)

    Zuzia P. :)

    OdpowiedzUsuń