środa, 5 września 2012

surprise!

Ach, tak. To znowu ja.
Tylko nie piszę z autobusu, który w tej chwili jest gdzieś w słonecznej Szwajcarii czekając na przesiadeczkę do Pragi, skąd już niedaleko do domu, a z Hiszpanii. Dlaczego?

Otóż wczoraj o 21:15 z Burgos wystartował autobus, który miał mnie zabrać do domu. Dziś o godzinie 00:45 miał się pojawić w Irun. Razem z tutejszą mamą i kuzynką zapakowałyśmy moje rzeczy do auta i pojechałyśmy trochę wcześniej, w razie gdyby przyjechał na czas (taa, śmiechu warte!) i tak czekałyśmy pół godziny, godzinę, aż atmosfera zaczęła się zagęszczać, po dwóch godzinach było stresowo. Kobieta, która czekała z nami dzwoniła do francuskiego oddziału Eurolines, że autobus po raz trzeci nie przyjechał. Nie to, że w ogóle nie jechał. Po prostu olał tę stację, jakby sobie wybierał gdzie się zatrzyma, a gdzie nie mimo, że ma na liście osoby, które czekają w danym miejscu. Oj, w życiu nie widziałam tak zdenerwowanej osoby. Wrzeszczała po francusku na zaspaną kobietę w biurze, która twierdziła, że kierowcy nie odbierają, choć prawda jest taka, że przewoźnik nie ma dostępu do numerów kierowców i nie może sprawdzić gdzie jest autobus. Tylko, że nie podróżujemy już konno, mamy GPS i inne wynalazki.. No nic, czekałyśmy tak do czwartej z tą kobietą i upośledzonym 10-latkiem. To było najgorsze dla dzieciaka, że musi czekać 3 dni na autobus, teraz 3 dni na kolejny, matka już nie wie co ma robić, skoro zapłaciła za przejazd, teraz musi wywalać kolejne pieniądze na hotel, na przeżycie przez kolejne dni na walizkach. A przewoźnik? Nie odda jej za to wszystko pieniędzy. Masakra, zastanawiam się gdzie my żyjemy, że tak rozwinięta komunikacja tak zawodzi. O czwartej przyjechała policja, spisali protokół o tym co zaszło i będziemy wnosić skargę.


Jeśli chodzi o mnie, zepsuło to wszystkie plany. Niby opóźnienie o kilka dni to niewiele, ale to nie tylko moje plany, ale i ukochanego, który wziął wolne, żeby się ze mną na chwilę zobaczyć, później tego wolnego już nie dostanie, nie będziemy mieli czasu pojechać nawet na chwilę na jakieś wakacje, plany mojej rodziny, moich współlokatorek, plan przeprowadzki, rozpoczęcie szkoły i takie tam. No ale dobra, nie ma dramatu.

Po tym jak o 4 rano dzwoniłam na telefon alarmowy i rozmawiałam z półśpiącą panią, która nie mogła nic zrobić, rano przekierowała moją sprawę do Krakowa i przerezerwowałam bilet na piątek na tę samą godzinę. Jednak problem w tym, że piątkowe autobusy nie jadą do Poznania, tylko kończą trasę we Wrocławiu. Moje pytanie: to rozumiem, że we Wrocławiu będzie czekał na mnie jakiś podstawiony bus, tak? W końcu kupiłam bilet do Poznania i tam chcę dojechać. Czy będę musiała sama o siebie zadbać? Odpowiedź: hmm, no może pani pojechać pociągiem.

Taaak, oczywiście, że mogę z 50 kg torbą i trzema dodatkowymi bagażami, pewnie! Teraz mam zostać 3 dni w Hiszpanii, później mogę sobie zwiedzić Wrocław, czyli rozumiem jak dbają o to, żeby klient się nie nudził. Szkoda tylko, że za to nie płacą. A jeśli w piątek znowu autobus nie przyjedzie, bo trzech kierowców uzna, że nie warto się zatrzymać w jakiejś podrzędnej miejscowości? Nie dojadę na egzaminy, wylecę ze studiów? Och, moje czarnowidztwo nie zna granic. Nigdy nie jest jednak aż tak źle, jak myślę.

Bo Hiszpania jest super, Francja trochę mniej, a ja naprawdę chcę już wrócić. Tęsknię. I proszę o kilo modlitwy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz